Tak się ten źrebak mnie uczepił, że codziennie mnie odwiedza. Daję jemu
marchewki, a innym koniom ze stada chleb i rzadziej kostki cukru, żeby
nie przyzwyczaiły się aż tak do ludzi i słodkości. Źrebak ma teraz pół
roku! A tej okazji dałem mu po raz pierwszy cukier - bardzo mu
zasmakowało.
Po południu odprowadzałem małego na łąkę do stada. Byliśmy wcześniej na
spacerze nad rzeką. Konie były uradowane, kiedy ich mały przyjaciel
wrócił do nich i zaczęły się w okół niego zbierać. Uśmiechnąłem się.
Wracałem przez las, gdy nagle zobaczyłem Beatrice niosącą coś na rękach.
Podbiegłem do niej.
- Beatrice? Co ty.. - zobaczyłem, że w jej rękach owinięty w koc leżało dziecko - Czy to...?
- Tak - odpowiedziała czytając mi w myślach - Urodził się dziś rano.
Beatrice jeszcze nawet na mnie nie spojrzała. Wiedziałem, że jest na mnie wkurzona, ale nie ma nerwów na kłótnię.
- Beatrice... Nigdy nie wiedziałem jak podchodzić do dziewczyny.
Pamiętasz, jak nawet kilka razy se sobą walczyliśmy? W lesie na miecze,
na plaży... - mimochodem uśmiechnęliśmy się, wspominając, jak to było. -
Dla tego nie wiedziałem, co tam zrobić... Myśleliśmy też, że jeżeli
powiem ci, co to jest i namówię, żebyś to wypiła, wrzaśniesz i
uciekniesz... Właśnie dla tego zadziałałem szybko... Przepraszam, ale za
bardzo bałem się o ciebie... A w ten sposób miałbym i ciebie i
dziecko... tylko cofnąłem ciążę do początku, nic się nie stało...
Beatrice, nie mówię, abyś mnie przyjęła z powrotem, ale żebyś chociaż mi
wybaczyła i bylibyśmy przyjaciółmi, bo nie wytrzymam, kiedy jesteśmy w
napięciu i nie mamy ze sobą żadnego kontaktu... Wybaczysz mi?...
Czekam na jej odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz